środa, 26 września 2012

Zamknięcie Yom Kippur

Zgodnie z moim zamiarem udałam się pod Kotel, z G. i z D. (D. jest Włochem, katolikiem, ale z kipą wyglądał na Żyda). Spędziliśmy tam chyba dwie godziny, najpierw po prostu siedząc na ziemi, potem podeszliśmy bliżej muru, żeby widzieć co się dzieje.
Na placu nie było zbyt dużo ludzi, w każdym razie ja spodziewałam się jakiegoś niezwykłego tłumu, a tymczasem było dość luźno. Wiele osób ubranych zwyczajnie, nie tylko na biało. Dużo bardzo młodych (=młodszych ode mnie). Pod samą Ścianą biało. Po męskiej stronie od tałesów. Po żeńskiej  - od sukienek i chust.
Początkowo nie działo się nic, co mogłoby mi, gojce, cokolwiek powiedzieć. Przebieg celebracji pod Ścianą był spokojny i bardzo indywidualny. Mężczyźni modlili się w grupach, każdy w swoim rytmie i trudno było z daleka rozeznać czy usłyszeć co właśnie mówią. Na początku był to zwykły szum zmieszanych głosów, ale tuż po szóstej, kiedy dzień się kończył mogłam rozpoznać, że niektóre grupy mówią np. Szema albo, że "na drugi rok w Jerozolimie". Aczkolwiek nie dawało to wrażenia jakiejś jednolitej liturgii, tylko indywidualnych bądź grupowych modlitw.
Również dźwięk szofara powtarzał się kilka razy i właściwie nie wiadomo było "czy to już" czy nie. "Już" dla każdego było w trochę innym momencie najwyraźniej.
Najbardziej chyba poruszyło mnie kiedy już po zakończeniu modlitw przyniesiono jakieś słodkości i wodę, i wszyscy zaczynali naraz jeść i rozmawiać. Spotkaliśmy znajomych księży i seminarzystów, wszyscy w kipach wyglądali na grupę z jakiejś jesziwy. Kiedy rozmawialiśmy grupa mężczyzn w przepięknych tałesach szła tuż obok przez środek placu tanecznym krokiem, śpiewając. Cała kolumna, szli rzędami, może po 4 osoby w rzędzie i widać było jak bardzo się cieszą.

Teraz czekam na Sukkot. To już niebawem - niedziela wieczorem. I zamierzam w końcu pójść do synagogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz