piątek, 25 maja 2012

Jest jak zwykle piątek. Wieczór. Najwyraźniej czas ma wtedy małe zapętlenie i nieco zwalnia na powitanie Szabatu.
Tak jakoś się składa, że przez te prawie już pięćdziesiąt dni, jakie dzielą nas od Paschy zupełnie nie było czasu na pisanie. Mnóstwo mnóstw do zrobienia. Podróż do Polski. Galilea, zielona, słodka Galilea, udało się też kopsnąć na pustynię, spłynąć po kawałeczku Jordanu, opalić się na plażach Jafy i Antonii, dostać list miłosny od jednego ze sklepikarzy na Via Dolorosa i opuścić 2 tygodnie hebrajskiego na Ulpanie.
A teraz już zaraz Pentecoste, Szawuot, Zielone Świątki...