W głowie.
Ostatnio jeden człowiek powiedział mi, że tyle się dzieje w jego głowie, że czuje, że mu to wycieka. I po prostu MUSI mówić sam do siebie. A ja MUSZĘ pisać. Bo mi tez mi to jakoś samo przecieka z mózgu i chce sobie żyć własnym życiem. Bo napisane już nie jest moje, tylko autonomiczne. Jest sobie na własny rachunek, a ja mogę się przyjrzeć następnym, niespisanym rzeczom. Kto wie czy gdybym przestała pisać nie wybuchłaby mi głowa?
Aż nie wiem od czego zacząć tym razem.
Byłam na tej pustyni i to już tak dawno temu było - prawie dwa tygodnie! Dwa tygodnie zapełnione po brzegi, aktywnościami wszelakiej maści.
Po pierwsze - całe to Nahal Darga. Spanie w namiotach na odludziu.
Obłędnie jasne światło księżyca, tak, że możnaby chyba przy nim czytać.
Ognisko. Normalnie jakieś pierwotne instynkty zaczynają się odzywać! Okazuje się, że wcale nie trzeba się myć ani malować, żeby być zadowolonym. Za to inne rzeczy przynoszą czyste szczęście, normalnie falę endorfin. Świetna kompania, natura, wysiłek, to, że można się zmierzyć ze sobą i z przeciwnościami. Skakanie, wspinanie, złażenie, ześlizgiwanie się, brnięcie przez wodę. Myślę, że to co robiliśmy można podciągnąć pod canyoning. Bo wadi jest przecież też kanionem, prawda? Z racji tego, że trzeba było się doszczętnie zamoczyć, a ja nie mam wodoodpornej kamery – nie ma i nie będzie zdjęć z tej wyprawy. Ale za to znalazłam na youtubie (kopalnia wiedzy o świecie) filmik, w którym jakaś rodzina przebywa tę samą drogę co my, tylko później, na pewno bliżej lata, bo nie ma już tyle wody. Teraz było przynajmniej 80 cm więcej wody. W każdym razie tam, gdzie oni mają wodę do pasa, mnie na pewno zakrywało. Jeśli ktoś chce mieć wyobrażenie o wyprawie, oto link:
http://www.youtube.com/watch?v=dKBqLr7HiVA&feature=BFa&list=FLgEpGJSAmTG-7muk9hG5pgQ&lf=mh_lolz
Po tej wyprawie potrzebowałam trochę czasu, żeby odpocząć, a jak wiadomo - stara Jerozolima nie sprzyja pomysłom tego rodzaju. Zawsze jest coś, co pojawia się nieoczekiwanie i po prostu zmywa cię w zupełnie inną stronę niż można było się spodziewać. Słowem, tydzień po Wadi Murabat (Nahal Darga) zleciał błyskawicznie, tak, że w momencie kiedy miałam chwilę pomyśleć i zdać sobie sprawę z tego co się ze mną dzieje był prawdopodobnie późny wieczór w piątek. Właśnie wtedy miała miejsce impreza urodzinowa córeczki naszych znajomych. Pierwsza arabska impreza w moim życiu. Za checkpointem. Świetnie się bawiłam! Przede wszystkim sama jubilatka jest uroczą siedmioletnią dziewczynka, o mądrych oczach i słodkim uśmiechu. Mówi po arabsku, hebrajsku i angielsku, ponadto uczy się francuskiego i gry na skrzypcach. Tego ostatniego w Instytucie Magnifikat, który ma siedzibę na terenie klasztoru Św. Zbawiciela, a więc dwa kroki (a dosłownie – chyba około 300 kroków, kiedyś liczyłam) stąd. Poza nią rozrywki dostarczał nam jej młodszy brat ewidentnie zazdrosny o uwagę obecnych. Żeby odbić sobie straty postanowił nas zabić, najpierw nożem, a potem rzutem plastikowym jeepem na odległość. Potem najwyraźniej zdał sobie sprawę z bezowocności swych poczynań i pozwolił się po prostu przebrać za Spidermana. Poza tymi atrakcjami było przepyszne jedzenie i – chciał nie chciał – konwersacje po hiszpańsku! Najwyraźniej jedna z naszych znajomych była taka zmęczona, że nie do końca zdawała sobie sprawę którym ze znanych jej języków mówi i w konsekwencji jako jej sąsiadka przy stole nolens volens zostałam wciągnięta w wymianę zdań w tym języku. Było to przekomiczne, bo S. ciągle rzucała jakieś pytania, na które z początku nie reagowałam, bo były po hiszpańsku. A więc na pewno nie do mnie – uznałam podświadomie. Ale nie! W pewnym momencie spotkał mnie jej pełen wyrzutu wzrok – i zwerbalizowała się jego treść: Czemu mi nie odpowiadasz? – hahaha, bo nie mówię po hiszpańsku! Śmiałyśmy się z tego przez kwadrans.
Weekend po tej imprezie przebiegł dość spokojnie, na sprzątaniu i świętowaniu niedzieli i Dnia Św. Patryka. Czuję się jakby to było wczoraj, a tymczasem już jutro kolejny weekend!
W Jeruzalimiu wiosna już pełną gębą. Ciepło. Był chamsin. Nie pada od dłuższego czasu, a pustynia kwitnie.
A niedługo – Pascha!