Minęło (o zgrozo!) prawie osiem lat od ostatniego posta na tym blogu,
i szczerze mówiąc, zastawiałam się przez ostatnie miesiące czy nie
powinnam wrócić do tej niewinnej formy ekspresji i rozrywki, jaką jest
pisanie bloga. Tym bardziej, że formalnie są wszelkie warunki ku temu
spełnionie: jestem znowu mieszkanką Jerozolimy, po siedmioletniej
przerwie, i można zobaczyć gdzie moja fascynacja tym miastem mnie
zaprowadziła.
Pisząc w dużym skrócie: siedem lat
dzielących moje Jerozolimskie okresy obfitowało w wydarzenia, bo jakżeby
mogło nie obfitować?! Taki długi czas!!! Wróciłam do Polski, bardzo
niechętnie, z dużymi trudnościami ponownie się zaadptowałam do polskiej
rzeczywistości i zaczęłam swoją pierwszę poważną pracę, związaną w
dziedzictwem żydowskim w moim rodzinnym mieście i regionie. To z kolei
doprowadziło mnie do poczucia (jakże wytrwale mi towarzyszącego!), że
jestem dyletantem i powinnam się więcej dowiedzieć o historii i kulturze
żydowskiej. To z kolei, zaprowadziło mnie najpierw do Szwecji, potem do
Niemiec, Stanów i potem znowu do Szwecji, a teraz również z powrotem do
Izraela. Historia kołem się toczy.
W związku z tym,
miałam niewątpliwy przywilej przeżywania kwarantanny w Jerozolimie, z
widokiem na mury starego miasta i kopuły Bożego Grobu. Teraz powolutku,
powolutku wracamy już do normalnego życia, ale jest dziwnie. Jest
trudno. Jest pusto. Świeci piękne słońce, ptaki, rozbestwione
kwarantannową nieobecnością ludzi, skrzeczą, ćwierkają i śpiewają jak
szalone. Jakbym nie mieszkała w środku miasta, tylko w jakimś kibucowym
ogrodzie na północy. Wydaje się, że jest ich dziesięć razy więcej niż
normalnie. Ja, rozbestwionna kwarantannową dezorganizacją, walczę z
lenistwem o to, żeby jednak pilnie pracować nad doktoratem,
przeprowadzać wyrafinowane operacje myślowe, chodzić na regularne
spacery i ćwiczyć codziennie. Kończy się to wieloma fiaskami, ale też
małymi zwycięstwami. Prawdziwa szkoła charakteru.
Więcej o Jeruzalimiu już wkrótce!