Mamy bez wątpienia jesień.
Moja słowiańska dusza wyczuwa, że gdzieś za siedmioma
morzami, za siedmioma rzekami, w miejscu gdzie się urodziłam, życie zaczyna się
układać do snu w korzeniach drzew, liście usychają i opadają, dając wcześniej
wspaniały koncert na sto pięćdziesiąt odcieni pomarańczu.
Nawet tutaj, w ciepłych krajach, gdzie jak pisze Baczyński „ptaki
powrotne umierają wśród pomarańczy na rozdrożach”, zawitał zmierzch lata,
delikatniejszy, jakiś bardziej nieśmiały, ale wyczuwalny. Zmieniło się światło,
słońce jakby się trochę zmęczyło. Niebo w nocy wygląda zupełnie inaczej,
gwiazdy zmieniły miejsca, szykując się na zimę. Ale nade wszystko poznaję
jesień po tym co we mnie. Opanował mnie ten refleksyjny, leniwy nastrój
jesienny. Kiedy człowiek tylko czytałby, pisał i popijał kolejne rozdziały
herbatką z miodem. I może jeszcze reflektował nad życiem.
W rzeczy samej mam ostatnio dużo przemyśleń. Natury
filozoficznej.
O człowieczeństwie, bo w przeciągu ostatniego tygodnia
miałam okazję zaobserwować trzy ciekawe osoby. Bardzo rożne. Jedną z pozycji
widza, dwie z pozycji słuchacza. Każdy ze swoim mikrokosmosem i z pewnym
dziełem, które może o nim świadczyć, mówić niejako za niego. Pierwsza osoba –
znany artysta, urodziny jeszcze przed wojną. Dzielny sceptyk. Tak bym go
podsumowała. Ale szalenie inspirujący, konstruktywny, młody duchem i przede wszystkim obdarzony poczuciem humoru.
To, co zrobił bardzo osobiste, przefiltrowane przez jego historię życia i
wrażliwość. Nie czuć żadnego międzypokoleniowego dystansu. Świetnie się
rozmawia. Jak z o wiele starszym bratem, który zachęca do podjęcia wysiłku, do
zmierzenia się z życiem. Do podążania za pasją. Całe jego życie przemawia za
tym.
Druga osoba – też artysta. Młody jeszcze, ale niebywale
utalentowany. Wnoszący zupełnie nową jakość do dziedziny sztuki, której się
poświęcił. Piękny mężczyzna a jednak jako człowiek jakiś nieprzekonujący. Genialny
performer, a jednak uznał za stosowne nie wystąpić w pełnej przytomności, a w
odmiennym stanie świadomości. To ciekawe jak stan wewnętrzny twórcy promieniuje
na dzieło. Mimochodem gdzieś wycieka. I jeśli ktoś nie jest pogodzony ze sobą,
jeśli nie ma się dobrze w swojej skórze – to również jego sztuka na tym cierpi,
wkrada się w nią fałszywa nuta, niekoherentność. Widz wyczuwa, że oto serwują
mu tu jakiś chłam, nawet jeśli forma jest doskonała. Ja wyczuwam. Że twórcy nie
ma w tym co stworzył. Puste oczka mówią mi o tym, że wspaniała forma stała się
tylko wydmuszką. Albo balonem. Napompowanym przekonaniem o własnej świetności.
Trzecia osoba – nie
artystka, chociaż z aktorskim wykształceniem. Bardzo piękna, zdolna i
przedsiębiorcza dziewczyna, z którą miałam wczoraj niespodziewanie długą i
poważną rozmowę. Zostawiła dobrze płatną pracę, żeby wyjechać na kraj świata
(nie tutaj, na inny kraj) i pomagać dzieciom z ulicy. Małym zafajdanym zwierzątkom,
które się prostytuują i zawsze są na haju. Uważa to, za najpiękniejsze
doświadczenie w swoim życiu. Aż trudno w
to uwierzyć, bo historie, które opowiedziała mrożą krew w żyłach. Opowieści o
degrengoladzie i degradacji człowieczeństwa. O dziesięcioletnich dziewczynkach,
które rodzice zmuszają do zarabiania na życie własnym ciałem. A ona wierzy w
to, że każdy człowiek na w sercu światło i że niektórym po prostu trzeba pomóc
je odnaleźć i pielęgnować, żeby nie zgasło. I żeby mogli za nim iść.
Bardzo mnie poruszyła konfrontacja tych trzech figur. Bo
odkryłam coś niesamowitego. Że nie bardzo się liczy jak bardzo jestem
utalentowana. Liczy się co z tym robię. Jak podchodzę do życia. Bo mogę stawić
mu czoła z pełną świadomością problemów. Mogę też po prostu szukać sposobu ucieczki od rzeczy, które
mnie przerastają. Starać się znieczulić i odciąć od rzeczywistości – zamiast stanąć
do walki, ryzykując, że mogę ucierpieć. Jestem pełni człowiekiem, gdy nie boję
się zanurzyć w rzeczywistości, gdy biorę ją na trzeźwo w całej okazałości. I co
ciekawe, w sztuce też jakoś bardziej poruszają prawdziwe emocje, które z niej
emanują, niż najdoskonalsza forma podszyta pustką.
Ale ostateczny wniosek, który pragnęłam przekazać, jest
następujący – o moim człowieczeństwie nie decyduje mój talent. To jak bardzo jestem piękna, inteligentna czy uzdolniona. Najważniejsze jest czy i jak relacjonuję się z innymi. Czy jestem dostatecznie odważna, żeby
świadomie brać udział w życiu.